2019-03-29

O tym jednym razie, gdy przez łzy oglądałem widownię...


Przeczytanie tego wpisu powinno zająć ci nie więcej niż pięć minut. Wiesz co jeszcze mieści się w pięciu minutach?

Ten kawałek:


Nie dość, że umili ci lekturę to przyjrzawszy się klipowi rozpoznasz na nim większość bohaterów poniższej historyjki. Ponadto, wsłuchawszy się w jego tekst być może jeszcze lepiej zrozumiesz uczuć, o którym ta historyjka traktuje.

Tytułem wstępu do wstępu, specjalnie dla ludzi spoza branży muzyczno-rozrywkowej. W trakcie koncertu wszyscy członkowie zespołu muzycznego obecni na scenie muszą słyszeć wszystkich pozostałych członków zespołu by występ trzymał się kupy. Dotyczy to szczególnie wokalistów, którzy zostawieni samym sobie zwyczajnie nie mają szans wyraźnie siebie usłyszeć w konfrontacji z instrumentami typu perkusja czy gitara elektryczna. Może to być dla ciebie zaskoczeniem, ale lwia część krążących po internecie filmików z koncertowymi wtopami wokalnymi tak naprawdę nie wynika z braku warsztatu śpiewaka lecz właśnie z tego, że w trakcie koncertu nie słyszał on wyraźnie siebie lub zespołu. Na szczęście przebiegli inżynierowie opracowali panaceum na takie sytuacje – tak zwane systemy monitorowe, zwane czasami odsłuchowymi. Jest to całkowicie odrębny system nagłośnieniowy, którego obecności publiczność teoretycznie nie powinna nawet zauważać, muzycy natomiast wręcz muszą. A "realizator FOH" to takie lekko zangielszczone "pan akustyk". To teraz tytułem wstępu właściwego...

Technika sceniczna w ostatnich latach wystrzeliła niemiłosiernie do przodu. Chociaż to nie do końca tak – zaawansowana technika sceniczna w ostatnich latach staniała do takiego poziomu, że rozwiązania jeszcze parę lat temu zarezerwowane dla ścisłej światowej czołówki stopniowo zaczęły trafiać pod strzechy średniego kalibru lokalnych klubów muzycznych, natomiast moja skromna osoba, poprzez lata ciężkiej pracy, pokory i ogólnego kumplowania się z kim się da, ma czasami okazję w takich klubach występować.

Gdy na początku bieżącego millenium zaczynałem się zajmować graniem muzyki, odsłuch na scenie należał się tylko wokaliście a i to nieraz tylko w przypadku, gdy sam go sobie przyniósł na imprezę. W konsekwencji z odsłuchu słyszał się tylko wokalista a jeśli - dajmy na to – basista, stojąc po drugiej stronie sceny względem gitarzysty chciał słyszeć odrobinkę wyraźniej co ów bohater piątej i szóstej struny wydziwia... cóż, Jezus Maria Peszek. O wiecznie zagubionych perkusistach już nawet nie wspomnę, to jest materiał na odrębny artykuł.

Z biegiem czasu standardem stał się odsłuch należący się każdemu muzykowi znajdującemu się na scenie jednak wszystkie odsłuchy były na jednym kanale i obsługiwane były przez realizatora FOH. Co to znaczy? Wszyscy słyszą w odsłuchach dokładnie to samo. "Ależ Grubasisto" – słyszę jak pytasz – "czyż nie o to właśnie chodzi w kontekście wstępniaka, w którym tak błyskotliwie zauważyłeś, że wszyscy muszą słyszeć wszystkich?". Ach, ty mój przebiegły czytelniku, przyznałbym ci całkowitą rację gdyby nie to, że nie znasz się i śpisz w nogach. Otóż w sytuacji takiej priorytetem zawsze jest to, żeby dobrze się słyszał wokalista. To oznacza, że w monitorach śpiew jest wywalony radykalnie w górę natomiast instrumenty pojawiają się w nich tylko na tyle, żeby wokalista miał się czego chwycić pod względem tonacji i rytmu. Co to oznacza? Jeśli ten nasz nieszczęsny basista potrzebuje usłyszeć w odsłuchu trochę więcej gitary a wokalista większej ilości gitary sobie nie życzy...  nie tym razem basisto złoty.

Parę lat w przód i mamy kolejny krok w dobrą stronę – co prawda nadal realizator FOH zajmuje się odsłuchami jednak tym razem każdy muzyk ma już swój indywidualny miks. Basista chce słyszeć więcej gitary? Nie ma problemu. Zespołowy onanista chce słyszeć tylko gitarę? Proszę cię bardzo. Świat idealny, mogło by się zdawać. Z tym, że... podobnież wszelkim istotom manifestującym się materialnie na naszej płaszczyźnie egzystencji, cały gatunek ludzki jak i każdy człowiek z osobna boryka się z chronicznym niedoborem jedynego prawdziwie nieodnawialnego zasobu naturalnego - czasu. I mimo ich szczerej wiary w to, że musi być inaczej, realizatorzy FOH w obrębie czwartego wymiaru potrafią poruszać się tylko w jedną stronę i to całkowicie bezwolnie. Co za tym idzie, gdy godzina zakończenia próby dźwięku poprzedzającej występ zbliża się nieubłaganie a nagłośnienie widowni nadal wymaga uwagi realizatora, może się okazać, że mimo technicznej możliwości nasz nieszczęsny basista tego wieczoru rozpocznie koncert nie słysząc co też gitarzysta na dziś przygotował. Rozpocznie i skończy, o ile nie zadał sobie trudu nauczenia się swoistego, nieformalnego języka migowego tej branży, którym to - komunikując się w trakcie koncertu z realizatorem - skutecznie przekaże swoje uwagi do jego osobistego miksu odsłuchowego.

Ech, w tym miejscu muszę cię drogi czytelniku najmocniej przeprosić. Prawdopodobnie utwór puszczony przez ciebie na początku twojej przygody z tym artykułem już się skończył, a jeśli nie to gratuluję sprawności pochłaniania tekstu porównywalnej do mojej sprawności artykułowania poronionych pomysłów weekendowymi wieczorami. Najwyraźniej znów nie doceniłem mojej,  pielęgnowanej latami skłonności do dzielenia włosa na czworo. Żeby nie zostawiać cię tak samopas w niezręcznej ciszy proponuję klik o tutaj:


A zatem...

Mija parę lat i standardem staje się osobny realizator monitorowy. Realizator FOH skupia się na tym, by zespół brzmiał pięknie a muzycy w międzyczasie werbalnie i bardzo intymnie komunikują realizatorowi monitorów co i jak głośno każdy z nich chciałby słyszeć w swoim odsłuchu. Teraz korekty odsłuchu w trakcie koncertu teoretycznie stają się proste i przyjemne - wystarczy, by nasz chcący wyraźniej słyszeć gitarzystę basista opanował sztukę artykułowania myśli metodą paszczową nie przerywając przebierania paluszkami po jego ulubionej strunie. Czyli... basista nadal zagra cały koncert nie słysząc tego gitarzysty bo - nie oszukujmy się - pewne poprzeczki intelektualne są zwyczajnie nie do przeskoczenia.

Przenosimy się kolejnych parę lat w przyszłość, do roku 2019. Furorę robią systemy odsłuchowe sterowane zdalnie za pośrednictwem sieci wi-fi, z którą każdy muzyk może połączyć się swoim własnym tabletem bądź smartfonem, by następnie samodzielnie ustawić sobie swój własny, indywidualny miks odsłuchowy. Teraz jedynymi kwalifikacjami niezbędnymi każdemu muzykowi do ustawienia sobie idealnego miksu odsłuchowego jest posiadanie uszu, umiejętność wykonywania względnie precyzyjnych ruchów kończynami górnymi i podstawowa umiejętność czytania. Nawet statystyczny basista ma tym razem szansę. Oczywiście, aby nikt omyłkowo nie "poprawiał" innemu muzykowi miksu myśląc, że poprawia swój, realizator FOH musi odpowiednio nazwać każdy tor wejściowy i każdy tor odsłuchowy tak, by nikt nie miał wątpliwości kto lub co na danym torze się znajduje. Wszyscy widzą te same nazwy torów więc ważnym jest, by nazwy były oczywiste dla wszystkich, nie tylko dla realizatora. Tory wejściowe nazywa się na ogół bezosobowo – "stopa", "werbel", "wokal główny", etc. Tory odsłuchowe to już większa samowolka - "perkusista", "Zenek", "weź się naucz grać".

W takich właśnie warunkach przyszło mi grać w ostatnim czasie koncert z zespołem, którego utwór właśnie słyszysz o ile dajesz się namawiać jakimś losowym typkom z internetu na klikanie gdzie popadnie, natomiast ja nie pomyliłem się jakoś makabrycznie oceniając twoją umiejętność czytania wyczynowego na czas. Montujemy się na scenie, zapinamy wszystkie mikrofony, realizator odpala aparaturę, pierwsze dźwięki perkusji wypełniają salę a ja beztrosko łączę się z siecią systemu monitorowego by poustawiać sobie odsłuch. Aplikacja się odpala i pyta mnie który tor monitorowy chcę miksować. Moim oczom ukazują się następujące opcje: "Jarek", "Marek", "Krystian", "BAS". Trzymam telefon w ręku i niemal słyszę jak serduszko wykrzykuje do moich kanalików łzowych rozkaz ładowania odłamkowym. Pół życia oddane lokalnej scenie muzycznej, lata poświęceń i wyrzeczeń, litry wylanych łez, hektolitry wylanego potu, niezliczone utracone miłości i przyjaźnie by na losowym koncercie, losowy realizator... wreszcie dostrzegł czym naprawdę jestem. Nie żadnym Piotrkiem czy Kazikiem jak jakiś tam Kowalski czy inny Nowak. Tak, jestem BASEM. Wtedy zrozumiałem, że trafiłem na człowieka nietuzinkowego. Takiego, który nie tylko zna mnie dogłębnie ale - podobnie jak ja - rozumie, że to czyny i wybory dokonywane na przestrzeni życia definiują człowieka, nie zaś arbitralnie przyznany mu przez jego rodziców kryptonim. Wzruszony padłem na kolana i uroniłem łezkę. Dziękuję ci, KONSOLETO, za tak rzadki dar prawdziwego zrozumienia, mimo że poznaliśmy się raptem godzinę wcześniej.

Dziękuję! :-)

1 komentarz:

  1. Twoim oczom powininna ukazać sie opcja: "TAPCZAN" :)))) Pozdro Krzychu!!! Fajna i taka zyciowa ta dygresja kiedy przecjodzilo się od czasu do czasu to samo... ;)

    OdpowiedzUsuń