2017-09-27

Rowerzyści - sataniści

Po pełnym wrażeń i ekscytacji dniu roboczym pedałuję sobie spokojnie w stronę domu gdy nagle słyszę przyjazne głosy krzyczące z odległości moją ksywkę. Rozglądam się i widzę zaprzyjaźnioną parę świeżo upieczonych rodziców, machających do mnie dziarsko z przeciwległego chodnika. Długo nie myśląc podbijam do nich i konwersacja idzie w ruch. Gadamy o życiu, filozofii, muzyce, planach na przyszłość, narkotykach i rock and rollu - słowem o wszystkim, o czym młodzi rodzice mogą rozmawiać z basistą na rowerze.

Wtem znienacka czuję obcą dłoń błądzącą czule po mej potylicy. Pierwsza myśl - Muciek. Perkusista mojego zespołu weselnego nigdy jeszcze nie przegapił okazji by mnie z zaskoczenia smyrnąć po uchu, pogłaskać bądź ucałować w łysinę. Taki mamy klimat. Druga myśl - zaraz, przecież on teraz w kurierce lata i udaje odpowiedzialnego przed nową dziewczyną, niemożliwe żeby był w tej chwili i nawalony, i na mieście. Nieśmiało odwracam głowę...

Mym oczom ukazuje się pani w zaawansowanym wieku emerytalnym. Intensywny kontakt wzrokowy, diaboliczny uśmiech w kratkę, przerzedzony siwy włos. Zaczęła mówić do mnie po hebrajsku (strzelam, bo nie rozumiałem co mówi a akurat hebrajskiego też nie znam) po czym odwróciwszy się celem kontynuowania swej pielgrzymki ruszyła w siną dal czyniąc znak krzyża. Zostałem pobłogosławiony? Rzucono na mnie klątwę? Dokonano na mnie egzorcyzmu? Być może nigdy się nie dowiem - zniknęła za horyzontem nim zdążyłem zagadać o numer telefonu :'(