2017-10-06

Orkan Ksawery

Razem z moim ukochanym gitarzystą ustawiliśmy się na próbę z najlepszym perkusistą na Nowym Świecie. Godzina 17:30. Pakujemy graty do granatowej strzały i ruszamy na Cigacice. Jeszcze dobrze nie wyjechawszy z Chynowa trzeba się zatrzymać – drzewo się złamało, zaległo na drodze. Ocena sytuacji – można poboczem, jedziemy dalej. Wicher dmie, granatowa strzała dziarsko pomyka, liście ni gałęzie jej nie straszne. Nagle telefon od najlepszego perkusisty na Nowym Świecie – nie ma prądu na wiosce. Kij, już ruszyliśmy, zgarniemy go i pogramy w Zielonej. Jedziemy dalej.

Za Zawadą całe drzewo na drodze. Jakieś miejscowe szeryfy poszły je usuwać i na moich oczach na łby spierdala im się drugie drzewo. Na szczęście zorientowali się w porę i odskoczyli, zero strat w ludziach. Szybka ocena sytuacji – delikatnie kurwa dmie, akurat nie mamy nad sobą drzewa, chwilę przeczekamy. Parę minut później chwila spokoju. Oględziny – zygzakiem między drzewami się jakoś tam przecisnę. Jedziemy dalej. Czytając to narzeczona mojego ukochanego gitarzysty dostaje zawału, przenosi jego pościel na kanapę a mnie usuwa ze znajomych na Fejsbuniu.

Zajeżdżamy. Najlepszy perkusista na Nowym Świecie ratuje bramę sąsiada przed lotem bezzałogowym i sprzedaje nam info, że chwilę poczekamy na prąd a on w międzyczasie jedzie z tatą ratować dach dziadka. Montujemy się na kanciapie. Wiatr trzęsie budynkiem, ustalamy, że wracamy eską, mniej drzew na poboczu. Perkusista wraca, czekamy parę chwil. Wiatr się nasila, ściemnia się - po ciemku na pewno nie będę jechał w takich warunkach więc albo teraz, albo nocujemy. Jedziemy, perkusista zostaje, trzeba domu pilnować.

100m od posesji mijamy stojące na poboczu auto z pogiętym dachem. Dojeżdżamy do eski. Przed samą Zieloną Górą drzewo na drodze. Na szczęście nie zablokowało drogi. Zajeżdżamy na kanciapę sprzęt wyładować. Dosłownie w chwili zetknięcia naszych podeszw z zielonogórskim gruntem wywala korki w całym mieście. Nosimy graty po ciemku. Gitarzysta przesiada się do swojego auta, rozjeżdżamy się do swoich mieszkań.

Pakuję granatową strzałę do garażu. Wiatr nie odpuszcza, nie ma sensu zakładać kaptura bo zwiewa go momentalnie z czachy. Podbijam pod klatkę i nagle zonk – domofony nie działają więc na kod się nie dostanę. Klucza nie noszę bo przecież lata pracy w IT nauczyły mnie, że technologia jest niezawodna i nawet brak prądu jej niestraszny. No to napierdzielam kamieniami w okna sąsiadów z parteru w nadziei, że któryś wyjrzy przez okno i się zlituje. Myślą, że wiatr albo mają wyjebane. Dobra, ostatnia deska ratunku – dzwonię do najwspanialszej z sąsiadek, najlepszej loszki na dzielni, pełen nadziei, że zdążyła zapomnieć o tej akcji ze zjebaną pralką*. Odebrała – nie pamięta! :-D

Niestety nie ma jej na miejscu, siedzi w robocie ale klucz pożyczy, trzeba tylko podjechać. No to jadę przez to wystrzelone kataklizmem do wczesnego średniowiecza miasto. Jest jeszcze względnie wcześnie, raptem dziewiętnasta z minutami, więc na skrzyżowaniach całkowity Sajgon. Ruch spory, nic nie widać, każdy jedzie jak chce, nie wiadomo co się dzieje. Jakimś cudem dojeżdżam na deptak. Zgarniam klucze, wracam do domu. Na Moniuszki drzewo padło, cała szosa zablokowana. Obrót i ścieżką rowerową cofam się na Orlen. Przez stację na Fabryczną i…

Czemu w szkołach nie uczy się miejskiej gimbazy, że gdy latarnie nie działają to kierowcy widzą ich dopiero gdy wlezą w snop świateł mijania, czyt. kiedy praktycznie trzeba już wzywać karetkę do potrącenia? No i jeden z takich asów funduje mi hamowanie awaryjne życia. Hamulec w podłodze, negatywne przyspieszenie 8G na odcinku szyjnym, czuję zbliżającą się utratę przytomności i słyszę donośne JEBUDU za fotelem pasażera. Udało się wyhamować, gówniak został soczyście zbluzgany a ja zerkam co tyle hałasu mi narobiło za fotelem. O, kur… Mój ukochany gitarzysta zapomniał wypakować swój ukochany wzmacniacz i ów wzmacniacz właśnie zaliczył serię fikołków zwieńczoną zatrzymaniem z czterdziestki do zera w ułamku sekundy. Czytając to mój ukochany gitarzysta dostaje mini-zawału, usuwa mnie ze znajomych na Facebooku i płacze a jego narzeczona celem pocieszenia pozwala mu przenieść pościel z powrotem do sypialni (oczywiście najpierw mówiąc mu, że dobrze mu tak - taka już jest i za to ją kochamy).

Ponownie pakuję granatową strzałę do garażu. Niesiony nawałnicą lecę sobie radośnie w stronę bloku, chwytam się kurczowo barierki pod klatką, patrzę… klatka otwarta! Jakiś sąsiad jednak zlazł na dół, otworzył klatkę i podłożył kamulca dla takich mądrych jak ja. Kur… znowu bez sensu zmarnowałem czas najlepszej loszcze na dzielni, teraz już nie ma bata że zapomni (oczywiście narzeczona mojego ukochanego gitarzysty czytając to myśli "dobrze mu tak" - taka już jest i za to ją kochamy).

*- Zjebała jej się pralka i poprosiła mnie, żebym zrobił jej pranie w mojej bo fachowiec ma czas dopiero za cztery dni. Zgodziłem się, wziąłem od niech ciuchy, wsadziłem do mojej pralki i okazało się, że moja pralka też właśnie postanowiła się zjebać.