2018-01-01

Trauma nocy sylwestrowej 2017/2018

Plan był bardzo prosty - jadę na swoją kanciapę w Zielonej Górze, pakuję swoje graty, jadę pod dom Mućka (perkusisty), pakuję do samochodu jego oraz Katarzynę (dziewczyna perkusisty), jedziemy do Cegły w Żarach, pakujemy perkusję Mućka, jedziemy do Łazu, gramy sylwestra bawiąc się przy tym epicko, pakujemy graty, jedziemy do Zielonej Góry, wyładowujemy graty, idziemy spać. Taaaa…


Radośnie dotoczyliśmy się do Żar. Witamy się z resztą zespołu po czym - jak nakazuje obyczaj - zaczynamy ładować graty do samochodów.  Volvunio zapakowane po sam sufit, wsiadamy, przekręcam kluczyk i… nic. Druga próba - to samo. Kontrolki świecą, elektryka działa. Rozrusznik? Ok, na pych go. W czterech chłopa idzie jak z płatka. Odpala. Jedziemy do Łazu.

Na miejscu podbijamy pod same drzwi sali. Silnik zostawiam na chodzie żeby móc przeparkować po rozładunku. Idzie gładko, po 3824 razach nawet basista musi nabrać wprawy. Samochód parkuję na małym wzniesieniu żeby z rana łatwiej było na pych odpalić. Wyłączam silnik, kontrolnie sprawdzam czy rozrusznik po drodze nie postanowił się auto-magicznie naprawić. Nie, jednak idzie w zaparte.

Montaż bez przygód. Impreza ma startować o dwudziestej. Parę minut wcześniej zapuszczam składankę sylwestrowych hiciorów żeby ludzie mogli sobie trochę gardła pozdzierać przy wódeczce - w końcu jak gardło nie boli z rana to impreza nieudana. Organizator podbija do nas. Chciałby zacząć imprezę od minuty ciszy ku czci pamięci niedawno zmarłej koleżanki. Spoko, nie ma problemu.

Wybija dwudziesta. Organizatora na horyzoncie brak. Ok, czekamy. Dwudziesta piętnaście - nadal brak organizatora. Dobra, przerwa na papieroska. Też idę się przewietrzyć. Wszyscy oprócz Tomka (klawiszowca) stajemy przy wejściu. Muciek z Jelem (gitarzysta) jarają szlugi, ja z Marcinem (wokalista) witamy spóźnialskich gości. Po paru minutach wracamy na salę i leci zjebka od Tomka. Gdy nas nie było organizator wpadł na scenę, zarządził minutę ciszy. Tomek, nie przeszkoliwszy się zawczasu z obsługi naszej konsolety, nie potrafił wyciszyć muzyki więc minucie ciszy ku pamięci zmarłej akompaniował Ed Sheeran ze swoim hitem Shape of You. Udaję powagę, wewnętrznie zrywam boki.

Impreza startuje. Gra się świetnie. Gawiedź roznosi parkiet w drzazgi. Jesteśmy niepowstrzymaną maszyną rytmu i emocji. Totalne sprzężenie zwrotne, nie nadążam z uzupełnianiem płynów. Na sali jest obecny były basista naszego zespołu więc parę numerów zagrał on a ja poleciałem na parkiet trochę pohasać z gośćmi. Wszystkie fajne panny zajęte ale co mi tam - tańcząc sam ze sobą bawię się równie dobrze.

Koniec zabawy zaskoczył nas niemal tak samo jak zaskakującym byłby dla mnie pozbawiony przygód powrót do domu. Odpalamy auto na pych, podbijam pod drzwi wejściowe sali, silnik zostawiam odpalony na czas załadunku. Tak jak montaż tak i załadunek po 3824 razach nie był wyzwaniem nawet dla mnie, niemniej skrajne wyczerpanie nocą pełną tańca i swawoli powoli zaczynało mi się już wdawać we znaki.

Auto zapakowane, pakuję Mućka z Kasią na siedzenia i ledwo żywi ruszamy w drogę do Zielonej Góry. Nawet nie próbujemy silić się na rozmowę - mamy dość wszystkiego.

Aktualny plan? Jedziemy wyrzucić graty na moją kanciapę, odstawiam Mućka z Kasią do domu, odstawiam Volvo do mechanika, biorę taksę do domu. Droga dobra, mały ruch, dojechaliśmy bez problemów. Podjeżdżam pod drzwi kanciapy i na totalnym auto-pilocie gaszę silnik. Pół sekundy później uderzam się otwartą dłonią w czoło przy akompaniamencie soczystego "serio kurwa?" dobiegającego z ust siedzącego po mojej prawicy Mućka. Po wyładowaniu gratów zaczynamy kombinować. Pierwszy pomysł - Kasię sadzamy za kółkiem i we dwóch na pych odpalamy. Dupa - Kasia nieprzytomna, nie ma opcji żeby ogarnęła. Zagadujemy ochroniarza. Zgadza się ale gość na oko ma jakieś 138 lat więc zamiast na tył samochodu gonimy go na siedzenie kierowcy a my z Mućkiem zaczynamy pchać auto. No i pchamy to Volvo w tę i z powrotem po całym parkingu a ono jak na złość odpalić nie chce. Po trzeciej rundce auto odpala a dziadunio wysiadając radośnie donosi nam, że bardzo mu przykro, iż nie pomyślał wcześniej o tym, żeby przekręcić kluczyk w stacyjce celem uruchomienia zapłonu. Dziękujemy mu uprzejmie. Naprawdę uprzejmie.

Odstawiam Mućka i Kasię pod dom. Tym razem opanowałem odruch gaszenia samochodu. Żegnam się z nimi serdecznie.  Wsiadam w granatową strzałę gotów na ostatni etap wycieczki. Chuj - ze zbyt niskich obrotów próbowałem ruszyć i go zdusiłem. No to dzwonię po Mućka żeby zszedł mi pomóc. Szybka kalkulacja - Muciek waży jakieś 20kg więc nie ma opcji, żeby pchnął. Dobra, sadzam go na fotelu kierowcy i pcham sam. Jak ten Leonidas z Trzystu prężę muskuły i truchtając po śliskim rozpędzam mojego DeLoreana do tych 88 mil na godzinę koniecznych do odbycia ostatniej w dniu dzisiejszym podróży w czasie i przestrzeni. Odpala, przejeżdża pięć metrów, zapalają się światła stopu, gaśnie. Podbiegam do auta i pytam Mućka kulturalnie - "serio kurwa?". Ale co tam, mogę wybaczyć, będąc w jego stanie też pewnie mógłbym pomylić hamulec ze sprzęgłem. No to runda druga. Tym razem pełen sukces.

Godzina szósta rano z minutami. Zajeżdżam do mechanika. Brama otwarta - tyle dobrze, że z nią przynajmniej nie będę musiał się siłować. Zostawiam auto. Zakładam pokrowiec z gitarą na plecy, łapię walizkę w łapkę i tak sobie myślę, że na piechotę to 10 minut tylko więc w sumie to chrzanię tą taksówkę. Dreptam w stronę domku.

W połowie drogi podbija do mnie mała grupka pato-chłopaków spożywających wódeczkę w plenerze. Zauważyli gitarę, chcą żebym coś im pograł. Tłumaczę, że elektryczna, że basowa, że nie da rady - nie dociera. Proponują mefedron i śpiewać każą. A kij mi tam, lecą "Oczy zielone". Uradowani życzą mi szczęśliwego nowego roku. Idę do domu. Nie mam siły nawet się rozpakować. Kładę się i umieram.

Budzę się skoro świt o czternastej i zaczynam się rozpakowywać. Przepocone ciuchy do prania, gitara do wietrzenia. Sięgam do pokrowca na gitarę żeby wyciągnąć z niego tablet na podładowanie i...

Mym oczom ukazuje się rozpięta kieszeń z zerową zawartością tableta. Kurwa mać - ja im "Oczy zielone" a oni mi sprzęta podjebali? Co to za kraj, w którym nawet najebanej mefedro-patologii gustującej w disco polo nie można zaufać?

Pierwszy odruch - na policję. Drugi odruch - chwila refleksji. Kolesie mieli ryje tak pospolite a ja byłem tak wyjebany, że nawet jakby ich capnęli to na rozpoznanie nie miałbym szans a co dopiero na odtworzenie ich rysopisu z pamięci. Z resztą nie zapisałem sobie nawet zawczasu numeru IMEI więc jestem w totalnej dupie. Odpuszczam, zaczynam proces godzenia się ze stratą. Ale zaraz - przecież ja tam zalogowany byłem na wszystkich najważniejszych usługach. I tak oto dwie pierwsze godziny nowego roku spędziłem zmieniając hasła do fejsa, googla, dropboxa, netflixa, pornhuba, xhamstera, brazzers… słowem - do wszystkiego co w życiu ważnie.

Na pocieszenie zwinąłem się w kłębek, owinąłem kołderką i sprawdzałem przez parę godzin czy kakao nadal smakuje mi tak samo jak smakowało gdy miałem sześć lat. Całe szczęście nikt nie życzył mi, żeby cały mój rok 2018 wyglądał jak moja noc sylwestrowa :-D